Zabij moje płuca. One nie zniosą tego powietrza. Tych myśli też nie zniosą.
Wyrwij z nich ostatki tchnienia. Okruszki dziecinności rozdepcz butem w pył. Podpal, wyrzuć, złam. Proszę.
O nic nigdy wcześniej Cię nie prosiłam. Nigdy. Wiesz o tym. Zawsze powtarzałeś, że ze mnie taka zmanierowana Zosia samosia. Że tak nie wypada zapierać się swoją samodzielnością. Że to niezdrowe. O zdrowiu zresztą mówiłeś zbyt dosadnie.
Prawie tak jakby miało ono wartość nadrzędną.
Teraz jednak błagam. Kolana swoje w pół wyginam. Jedyne moje życzenie. Na ten wieczór, na tą noc.
Kiedy sen spowije powieki mnie już nie będzie. Ciebie zresztą też.
Salut.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz