sobota, 18 lutego 2017

Juste la fin du monde, czyli eteryczne pożegnanie z przeszłością.




Doczekaliśmy się nowego filmu Dolana. Z drżeniem powiek zasiedliśmy w kinowych fotelach. Zaniemówiliśmy. 
„Juste la fin du monde” w wolnym tłumaczeniu „To tylko koniec świata”, po francusku brzmi chyba mniej destrukcyjnie. Tak mi się przynajmniej wydaje. Kolejny intymny obraz kanadyjskiego reżysera ukazujący rozkład psychiczny jednostki. Kolejna produkcja wżynająca się w umysł widza na tyle doszczętnie i destrukcyjnie, że w efekcie pozostawia oślepiającą pustkę. 
Nienasycenie-słowo najpełniej oddające stan poseansowy. 
Niespełna 100-minutowa podróż po dołach i wyżynach, wzgórzach i utopiach ludzkiej podświadomości. Lęk przed odrzuceniem i perwersyjne łaknienie rozgrzeszenia ze strony bliskich. Chwiejna ekspansja uczuć, zamknięta w wybuchowym sześcianie domu Knipperów. Przeszłość, rzucająca cień na teraźniejszość, obietnica przyszłości, która ma nigdy nie nastąpić. 
Reżyser bierze na warsztat popularny, od jakiegoś czasu, temat „zagłady”. Wpycha go w mikro-przestrzeń, by pokazać, że „koniec” dotyczy każdej jednostki. Status społeczny, finansowy czy psychiczny pozwala jedynie przedłużyć agonię, ale w żaden sposób nie chroni przed finałem. Jedynie świadomość czyhającego upadku, pozwala w pełni rozliczyć się ze wspomnieniami i pozostawić cząstkę swojego „ja” w pamięci ocalałych. 

środa, 15 lutego 2017

Dziewczyna z tatuażami - Emilka Skruszeniec.





Przypadki żądzą historiami. A w tej relacji przypadek odgrywa pierwsze skrzypce, a raczej pierwszą igłę. Tak, igła jest tu w stu procentach słowem uzasadnionym. Zarazem pełnym i smukłym. Ostrym, zimnym i chropowatym. Przyjemnym. Ale o tym później. Tak więc Emilkę poznałam przez swoisty zbieg podniet i świadomej potrzeby kontaktu skóry z metalem, kiedy parę miesięcy temu zapukałam do drzwi pewnego krakowskiego studia tatuażu. Pierwsze spotkanie- pół godziny rozmowy, 15 minut kłucia. Zauroczenie.



g























Jak zaczęłaś swoją przygodę z tatuażami? 

Chyba wszystko zaczęło się tak na prawdę na konwencie tatuażu. Wcześniej robiłam mniejsze tatuaże, które nie miały dla mnie jakiegoś głębszego znaczenia poza estetycznym oczywiście. Kiedy pojechałam na konwent, zakochałam się w atmosferze, w ludziach, w energii. W tej całej jakby otoczce artystycznej. Pokazało mi to też, że ludzie z tatuażami nie są złoczyńcami czy dziwadłami. Były tam np. rodziny z dziećmi. Rodzice oczywiście cali w dziarach. 
Zrobiłam wtedy tatuaż u Karoliny Kubikowskiej. Chyba jeden z ważniejszych, które mam. Karolina totalnie oczarowała mnie swoją osobą. Jej pasja i zaangażowanie- coś cudownego! To właśnie Ona zapytała czy nie myślałam o tatuowaniu (podczas naszej sesji dla zabicia czasu szkicowałam). 
Pomyślałam, że czemu by nie spróbować. Kupiłam maszynkę, mały zasilacz i jakoś poszło. 

I na czym trenowałaś?

Na początku na owocach, ale nie oddają one faktury ludzkiej skóry więc zaczęłam trenować na sobie. Musiałam przerzucić się na coś realistycznego, coś bardziej namacalnego.

Czyli można powiedzieć, że byłaś takim swoim eksperymentem ?

Tak. Dokładnie! Pierwszym tatuaż, który zrobiłam sama sobie, była maluteńka kotwiczka. Dosłownie skala 1:1. Potem jakoś już poleciało. Tam kwiatek, tu kwiatek. Najtrudniejsze było dla mnie opanowanie samej maszynki, bo jednak jest to sprzęt dość toporny.

Nie czujesz jakiegoś drżenia rąk, kiedy zaczynasz tatuować? 

Na początku tak, ale było to związane ze sprzętem, którego używałam. Teraz mam nową maszynkę. Lżejszą. Drżenie ustąpiło. 

Wybacz, to pytanie musi tu paść. Ile tatuaży masz na sobie? 

15. Na ten moment. 

15? Ładny wynik jak na 20 lat!

Przy czym 10 zrobiłam w ciągu jednego roku. Większość z nich to moje wytwory, ale mam też kilka od ludzi, którzy się dopiero uczyli. Zrobione za totalne grosze. 
Uwielbiam każdy z nich. Niekoniecznie mają one jakąś symbolikę, ale przypominają mi o ważnych chwilach w moim życiu. Sam fakt, że zrobiłam je w jakimś określonym momencie życia ma dla mnie duże znaczenie. 

Więc gdzie szukasz inspiracji na tatuaże? Musisz ich w ogóle szukać?

Jeżeli chodzi o tatuaże na moim ciele, liczy się przede wszystkim estetyka i to czy dany projekt pasuje do aktualnego momentu, w którym jestem. Często jest to dość spontaniczna decyzja. 

Często projektujesz wzór dla kogoś?
Częściej ludzie przychodzą do mnie już z gotowym projektem. Cieszę się z tego. W ten sposób mogę ćwiczyć różne wzory, techniki itp. Od rzeczy bardzo oklepanych po wzory zaawansowane, takie które zmuszają do przekraczania mojej strefy komfortu. To sprawia, że ciągle się rozwijam i pracuję nad swoim warsztatem. Jakby nie patrzeć tatuowanie jest głównie rzemiosłem, a nie działką artystyczną. Artyzm schodzi tu na drugi plan. Sądzę, że gdy przyjdzie moment, kiedy będę w stu procentach pewna swoich umiejętności, będę mogła  kombinować z tym co siedzi mi gdzieś w głowie. 

Porozmawiajmy o stosunku twoich bliskich do tego co robisz. Z autopsji wiem, że różnice pokoleń czasem mogą być nie do przeskoczenia.

Szczerze mówiąc opinia moich bliskich jest uzależniona od płótna, na którym działam. Tatuaże na moim ciele znoszą ciężko, ale nie mają nic przeciwko temu, że tatuuję innych. Idąc dalej, mogę stwierdzić, że bardzo wspierają mnie w tym co robię. Jestem im za to szalenie wdzięczna. Jeśli chodzi jednak o dalszą rodzinę, to czuję, że mają nadal z tym problem, ale to chyba głównie ze względu na ich religijność.

Tak. Religijność często jest barierą nie do przeskoczenia. Szczególnie w Polsce, gdzie przeszłe pokolenia zamykają się w swoim kręgu świadomości. Nadal odczuwamy zatwardziałą niechęć do inności. 

Dokładnie! Nie chodzi nawet o popieranie, nie chodzi mi o to, żeby mnie chwalili za to co robię. Chodzi jedynie o akceptację. 

Brak przyzwolenia na pewne odstające mankamenty jest chyba na porządku dziennym. Ostatnio byłam u lekarza medycyny pracy. Człowieka totalnie mi obcego. Kiedy zauważył u mnie tatuaż, rozpoczął swoje wywody typu jak to będzie jak moda na tatuaże się skończy. W myślach miałam jedynie: Jaka znowu moda, że niby zrobiłam tatuaż bo jest to aktualnie na czasie?

Tak właściwie nie powinniśmy tu mówić o modzie. Tatuażysta to bardzo stary zawód. Ludzie już w starożytności znaczyli swoje ciała. Na przykład w starożytnym Egipcie. To wszystko ma niesamowicie długą historię. 

Wszystko z czasem ewoluuje. Zmieniają się techniki, sprzęt. Nie wydaje mi się jednak, żeby głównym czynnikiem dlaczego ludzie się tatuują była moda. 

Widząc po osobach, które do mnie przychodzą, zauważyłam, że spora liczba osób robi tatuaże właśnie ze względu na modę. Nie lubię oceniać ludzi po tym co sobie tatuują, bo sama mam kilka wzorów, których na ten moment bym sobie nie zrobiła. Wiem, że część tych tatuaży jest już po prostu oklepanych, ale właśnie dlatego robi się ich kilkanaście, żeby mieć na sobie pewne momenty swojego życia. 

Wydaje mi się, że każdy ma taki czas kiedy jest poddany jakiemuś wpływowi. Z czasem to oczywiście przemija. Ja z kolei bardzo długo myśle nad tym co robię ze swoim ciałem. Mam wrażenie, że w ten sposób za kilkanaście lat te tatuaże, które już mam czy te, które gdzieś siedzą mi z tyłu głowy, będą nadal spójne z tą osobą, którą chciałabym być. 

Człowiek jednak ciągle się zmienia. Ewoluuje. Tatuaż jest więc takim…

Zapisem historii człowieka na skórze?

Tak! I pewnym krokiem odwagi. 

Wróćmy jeszcze na chwile do mojej wizyty u lekarza. Usłyszałam wtedy, że dziewczynki nie powinny w ogóle mieć tatuaży, że to niestosowne, nieodpowiednie itp. Pełna konsternacja. Jaki jest twój stosunek do tego?

Całkowicie popieram tatuaże u obu płci. W gruncie rzeczy społeczeństwo bardzo narzuca co kobiety powinny robić, a czego nie. Jest to szalenie ograniczające. Czym tak na prawdę się różnimy? Jedynie pewnymi uwarunkowaniami fizycznymi. 

Tatuaż bardzo ściśle wiąże się z akceptacją swojej cielesności. Dlaczego według Ciebie ludzie naznaczają w taki sposób swoje ciała? 

Dlaczego ludzie robią tatuaże? Nie wiem. Ja robię je po to, żeby pokazać siebie, może trochę jest to próba ekspresji swojej inności, ale na pewno nie robię tego na pokaz. Robię to dla siebie. Czuję taką potrzebę. Wydaje mi się jednak, że powoli nadchodzi ten moment kiedy z nimi przystopuję. Nie chcę obudzić się któregoś dnia z wytatuowaną np. całą szyją. 

Przeglądając twoje pracę, można zauważyć wiele nawiązań do ludzkiej seksualności, zarówno tej w ujęciu homo jak i hetero. Czy w życiu prywatnym również uważasz, że płeć nie ma znaczenia jeżeli chodzi o miłość?

Zdecydowanie tak. Jest to dla mnie bardzo ważne. Ta świadomość zaczęła się we mnie kształtować właśnie po przeprowadzce do Krakowa. Będąc tu bez rodziny, bez jakiś narzuconych ram.

Pomimo ciągłego postępu społeczeństwa i tej wszędobylskiej globalizacji, wydaje mi się, że młodzi nadal obawiają się pewnego rodzaju osądu kogoś z zewnątrz. To bardzo bolesne jak często wkładamy maski, żeby kryć się przed otoczeniem, żeby nikt nie wszedł w naszą sferę komfortu. 

Też tak mi się wydaje. Chociaż sądzę, że kobiety mają tutaj troszkę łatwiej. Weźmy choćby związki homoseksualne. Chyba lesbijki są łatwiej akceptowane przez społeczeństwo, co w mojej opinii jest strasznie niesprawiedliwe. 

Bach i kolejna nietolerancja. To chyba pewna choroba naszych czasów, wynikająca z zaburzeń w strukturze społecznej. 

Dokładnie. Może to trochę ze względów estetycznych. Dwie kobiety razem wyglądają lepiej niż dwaj mężczyźni. Ale nie w tym rzecz, żeby wyglądać. Tutaj chodzi o uczucia.

Zawsze kiedy w gronie moich znajomych z liceum zaczynały się rozmowy na tematy ściśle związane z  seksualnością to następowała pewna chwila zażenowania i momentalna ucieczka od sprawy. Mieszkając w małym mieście widać pewną przepaść w postrzeganiu pewnych problemów. Wydaje mi się, że dorastałam w inny sposób niż moi rówieśnicy. Notorycznie uciekałam do większych miast, miałam starszych znajomych. To wyrobiło we mnie jakąś otwartość. 

Ostatnio rozmawiałam ze znajomym. Wyszliśmy na piwko. Po paru głębszych mocniejszych, zadał mi pytanie „czy dziewczyny też się masturbują?”. Dla mnie to był szok. Mamy XXI wiek.

To był temat, ten z rodzaju nieporuszanych. 

Dla mnie świadomość, że 24 facet nie wie, że kobieta również może się masturbować, jest na ten moment po prostu śmieszne. Brakuje właśnie tej otwartości. Nawet między partnerami. Są pewne tematy tabu, z którymi powinniśmy walczyć. Seksualność jest częścią naszej natury, czymś czego się nie wyprzemy. 
Wydaje mi się, że dużą rolę odgrywa tu kulejąca edukacja seksualna w szkołach czy mentalność, którą przekazują nam starsze pokolenia.

Tak. Religijność też tu dużo robi. Nie chce oczywiście ubliżać żadnej religii, ale narzucają one pewne ograniczenia. Przeraża mnie również to, że zarówno starsi jak i młodsi, nie mają pojęcia o tylu rzeczach. Dowiadują się o nich dopiero w wieku 30/40 lat.

Albo co gorsza w ogóle się nie dowiadują. 

Tak i umierają w nieświadomości. W totalnej niewiedzy jak funkcjonuje ludzkie ciało. To straszne. 

Czy jesteś feministką?

Jestem.

I co to dla Ciebie znaczy? Być feministką w XXI wieku w Polsce.

Jeżeli gdzieś w rozmowie ze znajomymi zbaczamy na tematy dotyczące feminizmu, to mężczyźni , a raczej ich opinie, są dla mnie jednym wielkim zawiedzeniem. Boli mnie, że oni odbierają feminizm, jako zagrożenie dla płci męskiej. 

Irytuje mnie kiedy gdzieś, z reguły po paru głębszych, wychodzi na wierzch myślenie, że kobieta powinna umieć prać, sprzątać, gotować. Nie opanowałam większości z tych czynności. Niezrozumiałe jest dla mnie to, że osiągając tak duży postęp zarówno naukowy jak i technologiczny, nadal odwołujemy się, do prymitywnych aspektów. 

 Chociaż z drugiej strony, bardzo niepodoba mi się pogląd zagorzałych feministek, że mężczyzna jest gorszy od kobiety. Powinno się dążyć do zachowania równowagi.

Rodząc się dostajemy praktycznie te same atrybuty. Dzięki nim kształtujemy swoją własną moralność. Nie widzę sensu w tej ciągłej międzypłciowej walce.

Dokładnie. Ale chyba najgorsza jest walka między kobietą a kobietą. Gdzieś utarło się, że musimy ze sobą rywalizować, zazdrościć sobie, a tak na prawdę powinnyśmy się wspierać. Kobieta to siła, a dwie kobiety, to już prawdziwy armagedon. 

Właśnie, a Twój stosunek do całej fali „czarnych protestów” i tego wszystkiego co obecnie ma miejsce w naszym kraju? Czemu jacyś totalnie obcy nam ludzie chcą ingerować w naszą moralność. Wydaje mi się to strasznie krzywdzące. 

Muszę przyznać, że przez długi czas byłam za wolnością aborcji, ale jestem człowiekiem otwartym na argumenty obu stron. Z jednej strony wierzę, że kobieta powinna mieć prawo do decydowania o swoim ciele, ale z drugiej strony ludzi niepopierający aborcji również mają sporo racji. Przecież nagle nie wybuchnie wielka fala dzieciobójstwa. To, że coś jest legalnie, nie znaczy, że trzeba z tego korzystać. 

Kobiety nie są potworami. Każda przeżywa to na swój sposób. Grunt to mieć możliwość wyboru. 

Wydaje mi się, że jeżeli edukacja seksualna w szkołach byłaby prowadzona w odpowiedni sposób, nie byłoby teraz tego tematu. 

Moje lekcje wdżwr polegały na oglądaniu filmików z ocierającymi się o siebie kotkami. Żenada.

U mnie na religii pani kiedyś powiedziała, że antykoncepcja opierająca się na kalendarzyku jest skuteczna, a wszystkie inne sposoby są złe i niezgodne z wiarą chrześcijańską. Później dowiedzieliśmy się, że jej dziecko było właśnie wynikiem „naturalnych metod antykoncepcyjnych”. 

Część moich znajomych pochodzi z dość konserwatywnych rodzin. Są w związkach po parę lat i wydaje mi się, że przez ten cały czas, jedyną formą ich zbliżenia było trzymanie się za ręce. 

To jest dla mnie totalna głupota. Bardzo ograniczające. Najgorsze jest chyba to, kiedy facet podrywa kobietę. Wszystko jest niby okej. Kumple klepią go po plecach. Normalka. Ale kiedy kobieta chce pokokietować mężczyznę, to natychmiast jest uznawana za ladacznicę, latawicę i wszystko najgorsze. 

To jest okropne. Otoczenie daje nieme prawo facetom, żeby wchodzili w relacje bez zobowiązań, a kobieta ma siedzieć potulnie w kącie. Nie ma społecznego przyzwolenia na wyrażenie jakiejkolwiek inicjatywy. Większość kobiet, z którymi miałam styczność ma ułożone po kolei czynności relacji z mężczyzną. Najpierw trzeba się przyjaźnić, później można iść na randkę, potem dopiero wejść w związek, a po dłuższym czasie można w ogóle zacząć rozmawiać o potencjalnym zbliżeniu. A co jeśli ktoś się po prostu do związków nie nadaje? Przecież nie każdy łaknie bezpiecznej przestrzeni u czyjegoś boku. 

Nadal żyjemy w pewnym staromodnym schemacie. Co wypada, a co nie. Kolejne pokolenia są oparte na nas więc tylko jeżeli my zmienimy nasze nastawienie do pewnych kwestii to te dysproporcje z czasem się zatrą. Naszym zadaniem jest zacząć mówić otwarcie jakie są kobiety, jakie są nasze potrzeby i oczekiwania, należy również mówić o tym jak obie płci powinny ze sobą współgrać. Jeżeli my tego nie zrobimy, to ludzie po nas będą dalej żyli stereotypami. Człowiek jest plasteliną, pewną miałką materią, której forma zależy od otoczenia. 



Pracę Emilki możecie obejrzeć na jej instagramie: https://www.instagram.com/dreameremilia/ lub na facebooku https://www.facebook.com/Dreamer-Emilia-189048137972718/?fref=ts








niedziela, 22 stycznia 2017

Szkice#7



Chciałbym bez końca zatracać się w samotni dni, które pominąłem. Strzępy kartek z kalendarza wetknięte w szpary podłogi. Ile lat przybyło od zeszłej nocy? Dwa przyspieszone oddechy i trzy siwe kłaki.  I Twoje oczy. Tak beznamiętnie zatopione w moich dłoniach. Nie umiem ich objąć. Boję się, że jeśli, że gdyby, to oślepniesz i wszystko rozkruszy się w ciemność.  
Chciałbym poczuć Twój świat opuszkami swoich zgrubiałych palców. Przebiec dotykiem po wspomnieniach ukrytych. Wścibstwo.
Słyszę Twój oddech. Żyjesz. Trzymam mocniej Twoje włosy. Nie dam Ci upaść. Zwisamy nad przepaścią. Zatapiam swój nos w cieple Twoich żeber. Wchodzę w nie głębiej. Węszę wiosny roku piętnastego. Szukam Ciebie. Tej z przeszłości.


Spotkamy się za tydzień, może za dwa. Sumienie wyrwę, schowam je najgłębiej. Zima roku siedemnastego. Wszystko bez zmian. 

niedziela, 8 stycznia 2017

Kiedy milkną światła. Prolog.



      Szlag. Klucze, portfel, telefon. Tak to chyba wszystko. Całe życie zmieszczone w dwóch kieszeniach. Dobra. Twarz. 
Twarz też na swoim miejscu. Trochę wymięta. Na wpół kapryśna. Ale jest. Możemy zaczynać. 

   Nazywam się W, ale wszyscy mówią na mnie Wariat. W sumie nawet mi to pasuje. Gra pozorów przewyższa rzeczywistość. W końcu jestem tylko tworem. Postacią zbudowaną z historii i stanów dopowiedzianych. 
Ludziom wydaje się, że wiedzą wszystko o wszystkich. Bawią się w dopisywanie cech i znaczeń. Paplają dużo. Za dużo. 
O każdym, o nikim, o wszystkim. Nigdy on sobie. Cudzość wydaje się im bardziej egzotyczna. Pociąga ich nuta egzaltacji. Puszysty obraz, cudzych wzniesień i monumentalnych upadków, łechcze poczucie społecznej frustracji.
Ach jak przyjemnie maski nosić zamiast gęb! 

c.d.n.


piątek, 6 stycznia 2017

Szkice#6



Chłód jest jak pocałunek nieznajomego. 
Kiedy pełen goryczy mierzysz się z codziennością.
Paląca nienawiść do czystości sumienia zebrana w kąciku prawego oka. 
Kolejne chlupnięcie warg nad styczniowym porankiem. 
Przeszywający ból, pod czwartym żebrem licząc od powierzchni.
Cudowności minionych nocy z dwóch kieszeniach przydużego płaszcza. 
Niewdzięczność - słowo tak dosadnie opisujące nasze położenie społeczne. 



środa, 28 grudnia 2016

Pepe. Pan Elektro





Piotrek Rajski. Szerzej znany jako Pepe. Polski producent muzyczny. Choć może powiedzieć „producent” to tak jakby prześlizgnąć się tylko po powierzchni, tak jakby nie powiedzieć nic. Artysta. Tak, artysta brzmi dosadniej. Więc Pepe. jest artystą. Swoje inspiracje i doświadczenia chowa w melodiach. Nutach, które w sposób czuły łechcą co wybredniejsze bębenki słuchowe, a doznania muzyczne wynoszą na nowy, głębszy poziom. 

Poniżej możecie przeczytać mini-wywiad z Piotrem. 


Dlaczego Pepe? Dlaczego nie Piotr? Dlaczego nie Rajski?
Geneza mojej ksywki jest krótka i prosta. Od maleńkości mówiono do mnie Pepe. Kiedy nadszedł czas, aby wybrać jakiś pseudonim padło na ’’Pepe.’’ Kropka na końcu pozwala odróżnić mnie od innych ’’Pepów’’ ( jak wiadomo jest Pepe piłkarz, Pepe żaba etc., ale muzycznie jest tylko jeden Pepe. )

Kiedy poczułeś, że chcesz tworzyć muzykę? Stoi za tym jakaś konkretna historia typu „kiedy byłem mały rodzice prowadzali mnie do szkoły muzycznej” czy raczej było to naturalnym następstwem twoich muzycznych podniet?
Potrzeba tworzenia muzyki obudziła się we mnie kiedy skombinowałem sobie pierwszy gramofon i płyty. Stwierdziłem wtedy, że chciałbym zacząć komponować. Jednak od podjęcia decyzji do pokazania pierwszych rzeczy ludziom minęło trochę czasu. Wynikało to głównie z tego, że nie chciałem pokazywać niedopracowanych utworów i gównianego warsztatu. Co do szkoły muzycznej to uczyłem się grać na perkusji i kontrabasie. Rodzice nie zmuszali mnie do tego, sam się zapisałem i zdałem egzaminy.

  Czym jest dla Ciebie muzyka. Sposobem na życie czy ucieczką od rzeczywistości?
Muzyka jest dla mnie nieodłącznym elementem życia. Ciężko mi sobie wyobrazić co robiłbym gdyby nie ona. Pewnie prowadziłbym mega nudne życie. Na szczęście tak nie jest, bo muzyka daje nieskończone możliwości kreacji uczuć, sytuacji i wspomnień. Myślę, że właśnie dlatego się nią zająłem – żeby uciekać od rzeczywistości. Mimo wszystko, dążę do tego, aby kiedyś był to sposób na życie. Byłoby fajnie.

  Masz coś takiego jak „proces twórczy” czy wszystko wychodzi raczej spontanicznie?
Mam. Nie podchodzę do tworzenia bez pomysłu, emocji czy sceny, którą mam w głowie. Staram się zdobywać doświadczenie życiowe, które będzie fundamentem utworu ( rozstanie,śmierć, lęki etc.). Nie zdarza mi się siadać do muzyki na zasadzie ,,dzisiaj coś sobie podłubię’’. To prowadzi donikąd.

Gdzie szukasz inspiracji?
W historiach ludzi, których znam. Czerpie dużo z doświadczeń innych. Istotne są też filmy, fotografie czyli wszystko to co mogę przefiltrować przez siebie. Oczywiście są też inspiracje muzyczne, jednak są one na drugim planie.

Kto jest Twoim pierwszym krytykiem?
Moi współlokatorzy. Zazwyczaj nie mówię im, że to co leci w tle to nowy numer nad, którym pracuję. Czekam na ich reakcję. Jeśli widzę, że zaczynają tupać nogą to znaczy, że jestem na dobrej drodze i nie mogę tego spieprzyć. Jeśli jest inaczej to pytam ich co im się nie podoba, co mógłbym poprawić/zmienić. 

Masz swoją samotnię, do której zdarza Ci się uciekać?
Na początku studiów miałem swoją pracownię do której uciekałem, aby zajmować się muzyką. Nikt mi tam nie przeszkadzał. Byłem tylko ja i dźwięk. Z czasem zacząłem przenosić swoje graty do Poznania ponieważ nie potrafiłem już pracować nad muzyką tylko w weekendy. Chciałem więcej czasu jej poświęcić.

Przeczytałam gdzieś, że inspiruje Cię twórczość Jimiego Jarmuscha. Skąd Twoja miłość do jego twórczości?
Podoba mi się w jego filmach klimat – począwszy od muzyki po dobór aktorów. Jego filmy są bardzo eklektyczne i to jest to co przyciąga mnie do jego twórczości. Staram się ten eklektyzm przenosić na grunt swojej muzyki. 

Ulubiona scena z „Only lovers left alive” ?
Jest ich tak wieeeeele, że trudno wybrać jedną.

Jak zaczęła się Twoja współpraca z Flirtini?

Wypuściłem do sieci utwór Yoko z gościnnym udziałem Patrick’a The Pan. Ten numer zwrócił ich uwagę. Chłopacy zaproponowali mi wydanie epki a ja skorzystałem z tej możliwości. Kilka miesięcy później wyszło ‘’Places Without Things’’. 

  Studiujesz Media interaktywne i widowiska na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w

Poznaniu. Jak udaje Ci się łączyć studia z muzyką i czy wiedza zdobyta na uczelni przekłada się w jakimś stopniu na to co robisz na scenie?

O, widzę, że zrobiłaś dokładny research ;). Moje studia bardzo dobrze uzupełniają się z moją pasją. Kierunek, który studiuje pozwala mi skierować moje myślenie o muzyce na inne tory. Chodzi tutaj przede wszystkim  o podejściu do muzyki jako narzędzia, ale też o wiedzę z zakresu  muzyki eksperymentalnej, nowatorskich koncepcjach twórczych. Staram się implementować je w swoją muzykę.

Jak nawiązałeś współpracę z Piotrkiem Madejem, której owocem jest utwór Yoko?
Szukałem wokalisty do tego utworu. Zaproponowano mi Piotrka. Wysłałem mu szkic piosenki. Zajarał się numerem i zaczął nagrywać wokale. Kiedy je dostałem to poczułem się jak grubas w cukierni. Nie wiedziałem co wybrać bo wszystko brzmiało tak dobrze!. 

 „Better place” piękna nuta i piękny klip. Ale o czym opowiada?
Ten numer jak i cała epka ma podwójne dno. Z jednej strony są podróże, wiadomo, lecz z drugiej jest śmierć. Na chwilę przed rozpoczęciem pracy nad materialem zmarł tata mojej dziewczyny. Poprzez muzykę chciałem spróbować jej pomóc (taka mini forma terapii). Better Place opowiada właśnie o tym, że ten ktoś jest już w lepszym miejscu. Nie cierpi już.

  Masz nieograniczony zasób gotówki i miesiąc wolnego. Gdzie jedziesz?
Paryż albo Nowy Jork, ale najprawdopodobniej nie wydaję tej gotówki na podróże tylko na sprzęt,płyty

   Jeżeli miałbyś kiedyś możliwość zaproszenia jakiegokolwiek artysty do współpracy kto by to był i dlaczego?
Myślę, że zaprosiłbym do współpracy Erykę Badu, Jamesa Blake’a albo Mount Kimbie. Ci artyści wnoszą za każdym razem coś świeżego do muzyki. W ich twórczości słychać duszę i pokorę, a to jest najważniejsze dla mnie. 

   Najbardziej odjechana sytuacja jakiej doświadczyłeś po swoim występie?
Ukrainiec gratulujący mi występu i porównujący mnie do Bonobo. Padłem ze śmiechu. Jednak takie porównanie to chyba komplement.

   Gdzie chcesz być za 10 lat? Czy w ogóle wybiegasz tak daleko w przyszłość?
Chciałbym nadal zajmować się muzyką. Mieć na nią siły i pomysł. No i może wydać album. Kto wie...

  Ulubione słowo i dlaczego takie?
Co prawda takiego słowa nie ma w słowniku, ale lubię słowo ,,stentegować’’ (hahahaha). Jest to uniwersalne określenie na każdą czynność tak jak ,,dynks’’

Czy zdarza Ci się wątpić w to co robisz?

Bardzo często. Głównie dlatego, że jestem chorym perfekcjonistą i muszę być na 100 procent pewien, że to co robię jest dobre. Zawsze mam wątpliwości czy to nad czym pracuję jest ok, czy można to wnieść na wyższy poziom. Kilka dni marudzę, stękam a później siadam i wyrzucam te czarne myśli do kosza. Tak samo jest z graniem live’actów. Zawsze zakładam, że dostanę butelką w łeb, albo że mnie wygwiżdżą (takie miałem jazdy przed pierwszym gigiem). Na szczęście tak się jeszcze nie zdarzyło. Trzymaj kciuki, żeby ten stan utrzymał się jak najdłużej.


fot.  Maja Musznicka ( shine shine shine)

niedziela, 25 grudnia 2016

Szkice#5




Święta pachną jak pomarańcze na deszczu, jak naiwny zapach wazeliny na błękitnym czole dziecka. Pachną nieśmiałym przepychem zamkniętych powiek. 
I wspomnieniami. Tak. Tymi wszystkimi chwilami, które przez 364 dni chowałem po dziurawych kieszeniach. Pachną twoją skórą, którą porzuciłem pewnego letniego poranka gdzieś 
10 km na lewo od autostrady A2. 
Kurwa. O ile łatwiej byłoby być astmatykiem. Dławić się powietrzem niekontrolowanie. Bez zbędnego myślenia kiedy wdech, kiedy połknięcie. Zapominać. Tak. Przeżywać i zapominać. Nie ranić i nie okłamywać. Ohhh jakie to by było cudowne! Żyć życie bez zatwardziałego sumienia. Wrażliwiec ze mnie, no co poradzić. Gruba skóra, a pod spodem bagno. Tak tuzin bagna i jeszcze więcej procentów. Wrażliwcy mają najgorzej. Gra pozorów ponad zdrowie psychiczne!
Mała gdzie Ty jesteś? 10 km na lewo od autostrady A2? Tylko się droczyłem. Wracaj. Chłód wszedł w moje starcze kości. A wiatr, ten skurwiel wpycha łzy w moje oczy. Maleńka, ile ja mam, żeby nocą moczyć poduszkę?
Przecież wiesz. To wszystko co robimy. To tylko zabawa. Zabawa i nic poza tym. Nikogo nie krzywdzimy. Mówiłem. Przecież wiesz. Ta autostrada, ten samochód i te wszystkie skórki pomarańczy. Wymyśliliśmy je sobie. Chcieliśmy zbudować swój własny świat. Nie pamiętasz? Porzucić ten cały system. Zdeptać. Roztrzaskać. Tak mówiłaś. Nie widziałem w twoim głosie zawahania. Tylko błysk w ogromnych zielonych oczach. Gromy na spojówce. Drżące usta. Nic więcej. 
Przepraszam mała. Grudzień rozerwał mnie na 150 kawałeczków. Miażdżył każdy z nich. Jeden po drugim. Potem sklejał. Jestem teraz kupą urywków z przeszłości. Chyboczącą na powietrzu wiązką momentów. Nie poradziłem sobie z grudniem. Mięczak ze mnie. 
Tylko twój głos. I jeszcze trochę wina. Ciekło-werbalny sznur trzyma moje zwłoki nad przepaścią. 

Mała, dasz roztrzaskać się wrażliwcowi o Ziemię?