sobota, 18 lutego 2017

Juste la fin du monde, czyli eteryczne pożegnanie z przeszłością.




Doczekaliśmy się nowego filmu Dolana. Z drżeniem powiek zasiedliśmy w kinowych fotelach. Zaniemówiliśmy. 
„Juste la fin du monde” w wolnym tłumaczeniu „To tylko koniec świata”, po francusku brzmi chyba mniej destrukcyjnie. Tak mi się przynajmniej wydaje. Kolejny intymny obraz kanadyjskiego reżysera ukazujący rozkład psychiczny jednostki. Kolejna produkcja wżynająca się w umysł widza na tyle doszczętnie i destrukcyjnie, że w efekcie pozostawia oślepiającą pustkę. 
Nienasycenie-słowo najpełniej oddające stan poseansowy. 
Niespełna 100-minutowa podróż po dołach i wyżynach, wzgórzach i utopiach ludzkiej podświadomości. Lęk przed odrzuceniem i perwersyjne łaknienie rozgrzeszenia ze strony bliskich. Chwiejna ekspansja uczuć, zamknięta w wybuchowym sześcianie domu Knipperów. Przeszłość, rzucająca cień na teraźniejszość, obietnica przyszłości, która ma nigdy nie nastąpić. 
Reżyser bierze na warsztat popularny, od jakiegoś czasu, temat „zagłady”. Wpycha go w mikro-przestrzeń, by pokazać, że „koniec” dotyczy każdej jednostki. Status społeczny, finansowy czy psychiczny pozwala jedynie przedłużyć agonię, ale w żaden sposób nie chroni przed finałem. Jedynie świadomość czyhającego upadku, pozwala w pełni rozliczyć się ze wspomnieniami i pozostawić cząstkę swojego „ja” w pamięci ocalałych. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz