środa, 26 października 2016

Milan smells like flowers in the gutter.



Mediolan. Dla jednych miasto kultury i mody, dla mnie kraina nocnych eskapad i odrealnionych doświadczeń. Swoista enklawa zamknięta nudę, przychylna dla szaleństwa i krzywych niedopowiedzeń. Miasto, w którym wychodząc o świcie, kończysz zachłyśnięty dwoma głębszymi buchach zieleni na imprezie, gdzieś pomiędzy wieżowcami (razem z Izraelczykiem i Włochem, którzy notabene później proponują Ci nocleg, ale to historia dla bardziej wtajemniczonych).  
Architektoniczny rarytas. Przestrzeń, w której elegancki postmodernizm przenika się z monumentalnym barokiem, a noce przeciągają się ku nieskończoności. 

Jedyne miasto południa, w którym wkładając ciemne okulary, puszczając w słuchawkach Crystal Castles, jesteś panem zaułków i niezbadanych uliczek. Tutaj przyjaźnie zawiązuje się na 3 godziny, a ostatnią kawę wypijasz 5 minut po północy.
Jednak jak wszystko w życiu i Mediolan ma swoją ciemną stronę. Wraz z zatapianiem się w miasto coraz silniej uderzają przykre kontrasty. Plac Duomo przez, który w świetle dnia przewija się setka Japończyków ze swoimi malutkimi aparatami, w sobotnią noc lepi się od rozlanego wina, a malownicze uliczki starego miasta, które o poranku pachną kwiatami i świeżo parzoną kawą, wraz zachodem Słońca stają się koczowiskami bezdomnych. Tu biedacy kryją się w pudłach po Chanel i Pradzie, a bogaci...A bogaci zawsze będą widzieć w twoich oczach jedynie odbicie własnych masek. 












 Do zjedzenia: Lody na Placu Duomo
Do wypicia: Wytrawne wino za 1euro w ciemnej uliczce
Na zakupy: Zakamarki Alei Buenos Aires
Do przeżycia: Wyjdź i daj się porwać miastu




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz